Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.

poniedziałek, 30 maja 2016

W ogrodzie - różaneczniki i irysy

Cześć,  kochani, witam też cieplutko nową obserwatorkę.  Znowu będzie o roślinkach, bo są tak urodziwe, że muszę Wam je pokazać.
Codziennie w ogrodzie  zastaję inny widok , wszystko zmienia się tak szybko, nie sposób uchwycić i utrwalić wszystkie zmiany, codziennie wychodzę z aparatem na bezkrwawe łowy i cieszę się każdą roślinką jak dziecko. Nie pamiętam, kiedy tak mocno i radośnie  przeżywałam wiosnę i wszystko co ze sobą przyniosła.
 

Rabata, na kwitnienie której  czekam  całą zimę, różaneczniki, pieris, paprocie i funkie tworzą tak niesamowitą różnorodność faktur , kolorów i wzorów, że mogę siedzieć godzinami i patrzeć. A kiedyś było tak... /klik/
Nie przypuszczałam wtedy, że  moje rododendrony tak szybko  urosną i po kilku latach będę musiała je odmładzać przez przycinanie, mam nawet samodzielnie ukorzeniony egzemplarz. 
Te same roślinki w wersji dorosłej są naprawdę okazałe.







Cudowny czerwony klon na tle rododendrona, ale to zdjęcie jest już nieaktualne. Ten fragment ogródka wziął we władanie  różanecznik z kwiatami o lekko lawendowym kolorze.







Hosty kocham na równi z różanecznikami i klonami, kupiłam miniaturkę i funkię  wąskolistną, prawdziwe maleństwa.


Do życia obudził  się w końcu orzech włoski, a w tle czerwona odmiana orzecha laskowego, po prostu bajka.


Możecie mnie potraktować jak ignoranta, ale jak widać na zdjęciach lubię konkretne roślinki, byliny i krzewy. Kwiatki do tej pory służyły mi do zakrywania pustych miejsc, bo każdego roku coś w ogrodzie przesadzałam, więc kupowałam roślinki i wsadzałam do ziemi, po czym nawet zapominałam, na co mam czekać. W zeszłym roku odkryciem były żółte lilie, a w tym zachwycam się urodą  cudownych irysów, rozrosły się pięknie i w końcu na dobre mnie podbiły. Dzięki zdjęciom dostrzegłam niesamowite paseczki na płatkach, meszek, który na pewno do czegoś służy:) Nigdy nie byłam mocna z przyrody, ale dopiero teraz doceniam takie cuda.






Kochani, mam nadzieję, że wypoczęliście podczas długiego weekendu. Serdeczności moc Wam przesyłami i znikam na dłużej. :)

niedziela, 22 maja 2016

Kulinarnie - sezon na ...


Większość blogujących należy do młodszego pokolenia i pewnie dzisiejszy post Was  trochę rozśmieszy, ale nie szkodzi.  Wzięło mnie na wspomnienia.
W czasach Liceum byłam w klasie dziewczyńskiej i   wszystkie, no może większość, miałyśmy ciągotki do wielkiego świata. Wprowadzono akurat obowiązek noszenia mundurków, wokół był zgrzebny PRL i szarzyzna socjalistyczna,  na szczęście miałyśmy własną odskocznię. A to dzięki  naszej koleżance,  która jakimś cudem miała dostęp do zagranicznych  czasopism,  w szczególności francuskich.  Można było w nich   podziwiać   życie arystokracji i artystów, bale i spotkania w pięknych restauracjach. Jaka to była uczta dla oczu, wszak francuskiego w tamtych czasach nie było w naszej szkole, więc wszystkiego się raczej domyślałyśmy, a oglądałyśmy z przejęciem każde zdjęcie  księżniczki Karoliny z Monako, która jest naszą rówieśnicą. Dzięki Janie miałyśmy dostęp do zaczarowanego świata wyższych sfer, do Grace Kelly, księcia Rainiera i ich dzieci.  Samo oglądanie pięknie wydanych czasopism było luksusem, a pałac księstwa , ich stroje i wystrój wnętrz były  uosobieniem elegancji, to był świat, o jakim mogliśmy tylko pomarzyć.  O wycieczkach za granicę nawet myśleć nie mogliśmy,  tak jak o jadaniu potraw o dziwnie brzmiących nazwach.
Wydawało nam się wtedy, że nigdy nie spróbujemy dań, które były dostępne dla śmiertelników żyjących za granicą, a my byłyśmy przekonane, że są nie wiadomo jakie cudowne i smaczne.  Tak było między innymi ze szparagami, które uchodziły za symbol bogactwa i luksusu. Początkowo nawet kojarzyłyśmy szparagi  z asparagusem, takim kwiatkiem do dekorowania bukietów :)!  
Na szczęście dużo się zmieniło, najpierw mogłam się delektować smakiem szparagów zamkniętych w słoikach, smakowały jak spełniona obietnica, a potem stały się normalnym pożywieniem. Maj i czerwiec to pora zajadania się szparagami, wtedy są najsmaczniejsze, zwłaszcza zielone, przy których jest mniej pracy, niż przy białych, wystarczy odłamać końcówki. Nie są tanie i nie wszędzie można je kupić, ale w marketach na ogół są dostępne także poza sezonem.


Najbardziej smakują mi zrobione po polsku, czyli z bułką tartą, do tego sałata, jajeczko i szybki, a smaczny obiad gotowy.

Przyznam Wam się , że  śledziłam losy księżniczki Karoliny, wszystkie zawirowania w jej życiu. Pieniądze i sława nie przyniosły szczęścia...
Dla równowagi  jeszcze o naszych polskich plackach ziemniaczanych, które potrafią być królewskim daniem. Zakończyliśmy używanie starych ziemniaków, po prostu  z ostatnich  upiekłam placki. Moja babcia smażyła na patelni babkę, czyli ciasto jak na placki, ale  o jedno jajko więcej, a  mąki dosłownie odrobinka. Tak wygląda różnica wielkości między babką z małej patelni,  a plackami.
 
Na koniec kilka obrazków z ogrodu,




i konwalie z najlepszymi .życzeniami dla moich gości.:)

wtorek, 17 maja 2016

O patchworku i dziwnym szkle

Cieplutko Was witam i miło mi bardzo, że do mnie zaglądacie.
Bardzo dawno nie pokazywałam patchworkowych prac, a więc kolej na  prostą narzutę z wiodącym kolorem bordowym, a może  lekko fioletowym. Z prezentacją patchworku czekałam do wiosny, bo bardzo mi pasował do bzu i dzwoneczków, które są w tej samej tonacji kolorystycznej,  zawsze mam problem z określeniem koloru bzu.  Najważniejsze, że w  całym domu obłędnie pachnie majem.


Dojrzeliśmy do uporządkowania strychu, staramy się wyrzucić z niego  rzeczy, w które obrośliśmy, a o których nawet zapomnieliśmy, że je mamy. Zastanawiamy się, po co na przykład trzymaliśmy przez tyle lat stare nieaktualne podręczniki, przez moment nawet przemknęła mi myśl,  żeby swoje  książki oddać na makulaturę, ale chyba się zagalopowaliśmy, myśl przemknęła i znikła. Faktem jest, że sporo książek trzymamy na strychu
Dlaczego piszę o sprzątaniu? Otóż znalazłam takie cudne, bardzo fotogeniczne szkiełka w bardzo dobrym stanie, jestem ciekawa, czy wiecie, do czego służyły?




To są bańki.  Młodszym wyjaśniam, że stawiało się takie bańki na plecach w celu wyciągnięcia choroby, na ogół przeziębienia.  Przedtem należało w bańce zrobić próżnię patykiem zakończonym palącą się watką. Po postawieniu baniek na pleckach należało leżeć pod kołdrą, wygrzać się, a potem uważać na siebie przez kilka dni, żeby się nie przeziębić. Nie wiem, jak teraz lekarze zapatrują się na stawianie baniek, ale  były one stosowane w medycynie alternatywnej, osobiście wielokrotnie miałam je na plecach i  pamiętam, że  przeżycie do miłych nie należało. Najgorsza była  świadomość, że  w pobliżu  pali się ogień, zazwyczaj  świeca.
W aptekach nie było takiego wyboru leków jak teraz, na przeziębienie stosowano sok z cebuli, albo mleko z czosnkiem.  Po zdjęciu baniek na plecach zostawały ciemnoczerwone ślady, to był znak, że część choroby opuściła ciało. 
Swoją drogą nigdy nie podejrzewałam, że w zwykłych bańkach dostrzegę tyle magii.



 
Kończę   ten kolorowy post i jestem ciekawa, czy kiedykolwiek korzystaliście z baniek? Czy dla Was też było to traumatyczne przeżycie? No i najważniejsze, czy bańki pomogły?
Z życzeniami lepszej pogody pozostaję i zapraszam ponownie.:))

poniedziałek, 9 maja 2016

Malowanie farbami kredowymi.

Cześć wszystkim, majowo witam też nową obserwatorkę. Dziękuję za wszystkie komentarze, zwłaszcza dotyczące zdjęć z mgłą. Nie mogłam Wam odpowiedzieć, ponieważ  cudowny maj pozwala na wyjście z domu, więc w  przerwach prac ogrodniczych namiętnie przemalowuję.
Kilka metamorfoz wykonanych  farbami akrylowymi już pokazywałam, komodę, szafę  i nadstawkę od kredensu. Do tej pory farby kredowe AS  wykorzystywałam do malowania drobiazgów, tym razem wykorzystałam  2  farby innych producentów i nie tylko  kolor  biały. Na ten moment nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że któryś rodzaj przewyższa pozostałe, ceny też są zbliżone. Wszystkimi maluje się bardzo podobnie, na ogół dwie warstwy wystarczają, jeśli farby wydają się zbyt gęste, rozcieńczam je kilkoma kroplami wody. Zdecydowanie najlepiej maluje mi się okrągłym pędzlem. Do nakładania wosku używam łagodnych gąbek kuchennych, na koniec przecieram gąbką z twardą fakturą, która działa prawie jak papier ścierny. Jeszcze pucuję miękkim materiałem. Powstała powierzchnia w dotyku   jest bardzo przyjemna i gładka. Bardzo lubię efekt  postarzonych   mebelków  w stylu shabby.
Sami zobaczcie: szafka, w której farby kredowe podkreślają zdobienia i na końcu zegar przerobiony na szafeczkę.



środa, 4 maja 2016

Maj w ogrodzie

Cześć, kochani.
Nareszcie drgnęło na całej linii, zaczęło się skromnie od  najstarszego  rododendrona, potem zaczęłam podglądać drzewka owocowe u sąsiadów, potem zakwitł czerwony różanecznik i już się zrobiło wiosennie, wczoraj  przetoczyła się po niebie pierwsza burza, a dzisiaj kolejna z obfitym deszczem. Wszystkie rośliny rosną w oczach.



Do jakiej roślinki należą te delikatne różowe dzwoneczki? To bergenia.


Kiedy stawiam sobie pytanie, po co piszę bloga, uświadamiam sobie, że dzięki blogowi muszę utrzymać sprawność intelektualną, ponieważ bałam się, że po zakończeniu stałej pracy rozleniwię się i stetryczeję. A tak ciągle mam zajęcie, nowe pomysły i mój  umysł musi pracować. Nigdy nie przypuszczałam, że blogowanie otworzy przede  mną tyle nowych możliwości. Zaczęłam inaczej patrzeć na świat, bo robię to, co kocham, a z czego długo nie zdawałam sobie sprawy. Przypomniałam sobie dawno nabyte umiejętności, a  ilu nowych się nauczyłam, bezcenne!
No i najważniejsze w blogowaniu, czyli Wy wszyscy, do których z przyjemnością zaglądam, którzy zaglądacie do mnie i z którymi tak miło jest wymienić się chociaż kilkoma zdaniami. Oczywiście bezimienni goście zawsze są mile widziani.
Jeszcze jedno, blogowanie zmotywowało mnie do kupna  porządnego aparatu fotograficznego, od kiedy go mam obudziła się we mnie dusza, pożal się Boże,  fotografa i lubię pstrykać zdjęcia. Wyobraźcie sobie, że niedawno  odwoziłam mojego męża do pociągu o bardzo wczesnej godzinie i zauważyłam w naszym miejskim parku niesamowitą mgłę unoszącą się nad stawem. Taki widok zdarza się rzadko, a może w przyrodzie występuje często, tylko ja wstaję zbyt późno, by to dostrzec? Wróciłam więc do domu po aparat i musiałam popstrykać.



Skoro miałam już aparat ze sobą musiałam pobiegać po polach  w poszukiwaniu mgieł .




Jeszcze o ogrodzie, w którym mam nowe nabytki, moje ukochane funkie: odmiana niebieska o bardzo dużych liściach  i klon japoński "Orange dream"  Na razie ma seledynowy kolor, ale będzie się z biegiem czasu przebarwiać.
Jak ja kocham ten japoński klimacik.




Dziękuję Wam za każdy komentarz.  Zapraszam na następny post, bo dużo zmalowałam.
Wszystkiego dobrego życzę na nadchodzące dni. :)

//Pinterest widget